piątek, 30 grudnia 2011

Szczęśliwego Nowego Roku!

Weszli do sypialni. Światło od dawna było zgaszone. Tylko łuna lampy podwórkowej wpadała do wnętrza pokoju i oświetlała dziecięce sprzęty. Delikatnie położyli się na łóżku. W ubraniach. Była 23.56. Zapali się za ręce. Pomiędzy nimi spał mały chłopczyk. Oddychał spokojnie i miarowo. W oddali słychać było już pierwsze fajerwerki. Niektórzy nie mogli się doczekać, aby pożegnać ten rok . . .

Ona miała w głowie tysiąc myśli. Krążyły wokół minionego roku.
Szybko pojawiły się wspomnienia. Przeskakiwały jak klatki filmu dokumentalnego.

Koniec ciąży. Wielki brzuch, stukający od środka. Poród . . . Nie da się o nim zapomnieć. Pierwszy dotyk ukochanego dziecięcego ciałka. Główki. Z mięciutkimi włoskami. Słodkie ustka przyssane do piersi i te czarne, z oddaniem patrzące oczka. Bezsenne noce. Setki bezsennych nocy. Kolki. Wycie Dziecięcia. Wycie Matki.
Szpital. Brrrrrrrr.
Wakacje. Lato. Plaża. Morze. Spacery z maleństwem w chuście. Mokry piasek pod stopami. Szum fal. Tysiąc bezzębnych uśmiechów. Pierwsza kaszka. Dziecięca uradowana buzia ubrudzona pierwszą kaszką. Kolejne sukcesy. Siadanie. Wykrzykiwanie pierwszych nieświadomych słów. Pełzanie na robaka. Klękanie przy maminych nogach. Raczkowanie. Wstawanie na chwiejących się nóziach. Klaskanie z piskiem radości. Przytulanie. . . Mały łepuszek przytulający się do maminego brzucha o poranku. . . 

On myślał o przyszłości. Ściskał dłoń swojej żony i myślał, że tyle w tym roku musi. Musi dla niej i ich synka. I, że tyle może. Bo ma dla kogo walczyć. . .

W jednym momencie zerknęli na zegarek. Wyświetlał godzinę 00.00. Rozszalały się fajerwerki. Ścisnęli się mocniej za dłonie. Pocałowali malusią główeczkę każdy ze swojej strony. Życzyli sobie "Szczęśliwego Nowego Roku"-  banał, który skrywał w sobie wszystko, co oboje mieli na myśli.

W tę noc nie potrzebowali niczego więcej. Wszystko mieli tutaj na miejscu. Rodzinę.









sobota, 24 grudnia 2011

Po prostu życzę. . .

Kochani moi Czytacze Szanowni wielce!

Z okazji tych wielbionych przeze mnie Świąt z całego serca życzę Wam:

Aby atmosfera w Waszych domach była rodzinna, pełna ciepła, życzliwości i wzajemnego wsparcia
Abyście w tym cudownym dniu wigilijnym zostali przytuleni szczerze przez kogoś bliskiego i wycałowani zostali szczodrze,
Aby łzy Wasze poliki zacne ominęły szerokim łukiem, powodu wystąpienia swego nie znalazłszy,
Oraz abyście poczuli tę magię cudowną i niechaj zostanie z Wami przez cały następny rok!!!

                                            Mamuśka Martuśka
                                                                                       wraz z bohaterem tegoż bloga Nataszkiem Natosławem Natulkowatym vel Szuszuniem


czwartek, 22 grudnia 2011

Jest i On!

Wymarzony. Wyśniony. Już co najmniej 6 razy o przybycie podejrzewany. Przyszedł w końcu. Wyszedł raczej. W każdym razie pokazał się. No może nie do końca pokazał, a dał się usłyszeć bardziej. Nie ważne! To wszystko nie ważne!

W każdym razie tak oto ogłaszam i dokumentuję z radością wielką, iż w końcu JEST I ON! Ząb! Natowy cudowny ząb! I odkryłam go Ja - mamusia! Nie tata, nie babcia, nie dziadek, pani doktor też nie! Tylko ja własnoręcznie łyżeczką zastukałam i usłyszałam odgłos cudowny o poranku!

Wiem, wiem - kolejne nudy o ząbkowaniu. No tak, bo wygląda na to, że my z całego towarzystwa ostani zębole zaliczyliśmy. Przypomnę i odnotuję, że nasz Nacio pierwszego ząbka dostało w wieku miesięcy dziewięciu i dni do tego dwunastu. . .

A było to tak.
Dni temu jedenaście wyobserwowałam łopaty dwie pod dziąsłem dolnym. Pagórki aż się zrobiły. I tak rosły i rosły z dnia na dzień coraz bardziej. Natulek stał się bardziej przytulaczkowy, jęczący i jęzor wytykający. Jęczenie z serii - "na rączki chcę i nic tego nie zmieni" towarzyszyło nam niemal codziennie, ale z nasileniem zróżnicowanym.
Spanie stało się formalnością jeno - zaliczane po 40 minut 2 drzemki w ciągu dnia. Na spoczynek nocny Syn mój chadzać począł około godziny 23. Ciężko było, ale że nie ma lekko zdążył już wcześniej mamusie swą przyzwyczaić, więc jakoś strasznie tego nie przeżywałam, a na wcześniejszych jazdach  niemowlęctwa nawet cierpliwość chyba wytrenować mi się udało, bo i jakoś nerwy poskramiać się nauczyłam, z czego dumna jestem najbardziej!

Najgorsza była miniona noc. Budzona. Jęczona. Wędrująca po łóżku całym. No, ale rano efekt - cudowny.
Tylko tyle, że pagórki były dwa, a stukało dzisiaj z jednego - lewego. W ciągu dnia płaczki Natasia dopadły powtórne i spać nawet popołudniu nie dawały. Pogoniliśmy je ibupromem i dentinoksem N - polecam jako koło ratunkowe. . . Szuszuniu obudził się z katarem, jednak owoż był chwilowy. Płaczki minęły, więc może i "drugi" już wylazł. . . Okaże się w nocy, ha ha ;-P

Ale co by się nie okazało - damy radę! Bo jesteśmy mocne zawodniki dwa!

środa, 21 grudnia 2011

Świąteczna zmiana warty.

Wygląda na to, że cierpię na chroniczny brak świątecznej atmosfery.

Poczułam ową w listopadzie, kiedy to pojawiły się pierwsze Mikołaje w tv i na wystawach sklepowych.
Atmosfera była.
I się zmyła.

Dzisiaj jednak mnie olśniło. Jechałam tak sobie autem po zakupy, w radiu leciała audycja wspomagana kolędami. Kiedy prowadzący zapowiadał kolejną, wspomniał, że to wszystko po to, aby wprowadzić nas w świąteczny nastrój.

Łał! - pomyślałam - Jakie to proste. No jasne! Przecież świąteczna atmosfera nie bierze się znikąd! Tworzą ją kolędy płynące z radia, zapachy gotowanego bigosu, grzybów, pieczonego makowca; widok choinki, lampek przy domach i na balkonach, generalne - odświętne porządki, pakowanie prezentów, robienie ozdób, stroików, a przede wszystkim ludzie. . .

Mistrzynią świątecznej atmosfery była, jest i będzie moja mama. I wiecie co, jej ta atmosfera zawsze wychodziła jakoś tak sama. Bez większego wysiłku, skupiania się nad tym i analizowania, czy już ją czuć, czy jeszcze nie.
Nasze małe mieszkanko zawsze było pełne. Pełne nas - rodziny, pełne zapachów, dźwięków kolęd . . . Zbliżające się święta czuć było w każdym kącie.

Do dziś pamiętam, jak po kryjomu wyszywałam świąteczne serwetki dla mamy na prezent. Jak z siostrą przyklejałyśmy taśmą klejącą  na oknie w naszym pokoju lampki w kształcie choinki. Za chiny ludowe nie chciały się trzymać.  Pamiętam też szopkę z plastikowych figurek - owieczki, krowę, Jezuska w żłóbku. I małą choineczkę tylko dla mnie i siostry. No i trenowanie kolęd z tatą na kilka tygodni przed wigilią - ja śpiewałam, tata grał - stąd przecież znam je wszystkie. . .

No i właśnie. Teraz chyba na mnie kolej. Tak, tak - i każdej z Was Mamuśki. Trzeba wziąć d . .  ę w troki i niejako przejąć wartę.Przecież atmosfera nie zrobi się sama. Przecież mój syneczek też musi mieć takie wspomnienia. Przecież też musi doświadczyć tej cudownie przyjemnej aury. W tym roku będą jego pierwsze Święta - czyli wyjątkowe . To nic, że jeszcze nie do końca rozumie całe to zamieszanie. . .

Dzisiaj wzięłam go na ręce, stanęliśmy razem w oknie, za którym padał śnieg. Zaczęłam śpiewać mu kolędę. Najpierw patrzył z namaszczeniem na białe podwórko, a potem skierował swoje mądre oczka na mnie i tak patrzył z nieśmiałym uśmiechem na pysiu i zdziwieniem pt. co ta mama?
Po chwili zaczął klaskać w rączki i piszczeć z zadowolenia . . . On zawsze klaszcze kiedy coś mu się bardzo podoba ;-)


Na choinkę też klaskał ;-)

wtorek, 20 grudnia 2011

Pałaszownik podłogowy

Nasz Natello w ciągu dwóch miesięcy poczynił takie ogromne postępy, że do dziś z jego tatą nie możemy się - jak to się teraz mówi - ogarnąć. Z małego pełzaka stał się super sprytnym i zwinnym małym cwaniakiem, mistrzem w pałaszowaniu podłogowym.

Już wcześniej pisałam o wyrywaniu kłaczydeł z dywanu . . .  No bo przecież niemowlaki tak mają, że uwielbiają te paprochy wszelakie. Jednak teraz pałaszowanie podłogowe osiągnęło zupełnie inny wymiar.

Nato pogina na czworaka poprzez kolejne pomieszczenia klumkając standardowo lub głośno wołając po maluszkowemu np. "Je je je" - jest ostatnio na tapecie.
Idzie żwawo - raz, dwa, raz, dwa. . . Z oddali słychać naprzemiennie jego rąsie klapające po podłodze - plask, plask . . . plask, plask.
Nagle cisza. Zerakam na malucha, bo zwykle cisza oznacza jakąś "niespodzinkę" - typu lizanie wtyczki od suszarki lub wcinanie papieru do rąk.

Tym razem jednak nie. Szuszek pochyla się nad podłogą. Oho - myślę - cel namierzony. Przed jego skupionymi oczętami widnieje - On. Paproch. Okruch, tudzież inna ciupina.
Natuś najpierw tyka go palcem. Hmmm. Patrzy. Lekko otwiera ustka. Tyka onego po raz wtóry. Po czym skrobie. Skrobie. A z ustek wypływa ciurkiem ślina, która dynda jeszcze chwilę i z plaskiem spada na podłogę.
Nacio chwyta okrucha w dwa paluszki niczym zegarmistrzowską pensetą. I podnosi. Podnosi, ogląda jeszcze przez chwilę palcy swych zawartość i ciach - do pysia! W tym momencie mama - obserwatorka rzuca się susem długim w kierunku Syna swego na ratunek. Po czym robi dokładnie to samo, co wszystkie mamy pałaszowników podłogowych . . .
Uffff. Tym razem był to okruch bułki rano pałaszowanej.

Dlaczego "tym razem"? Ano dlatego, że zdarzyły się już - kawałeczek waty, ścinek materiału z szycia ozdób zapodziany, kawałeczek selera z porannego gotowania zupy, a ostatnio - uwaga - psia chrupka. Wszystko oczywiście bez wiedzy Matki spałaszowane. Dzięki Bogu, że już poznaję Ten tajniacki wyraz twarzy, kiedy To jest smakowane. Wtedy reakcja mamina jest natychmiastowa ofkors.

Tylko kurcze zastanawiam się jak tego uniknąć, bo kiedyś "obiekt badany" może okazać się tfu, tfu, tfu, odpukać w niemalowane - czymś strasznie szkodliwym.

Podłogi zatem są regularnie pucowane, widoczne ciupiny, na bieżąco usuwane, ale czy to wystarczy?

Ostatnio byliśmy u Pradziadka Nataszka. Maluszek zasówał po dziadkowej podłodze w najlepsze. W pewnym momencie usiadł i począł zabawkę wcześniej zrzuconą w buzi cmokać. Pradziadziuś zszokowany no i do małego, że to fuj i do buźki nie można. Na to moja siostra - studentka w temacie - "Dziadziuś buzia to teraz dla niego trzecie oko, on musi wszystkiego skosztować . . ."


No i chyba to racja jest, bo Nato bada otoczenie permanentnie zaśliniając namiętnie wszystko dookoła. Tylko, że kurcze już nie jest to jedynie czyściutka, podana przez mamę grzechotka. . .


Nacio na Tym długowłosym dywanie ;-)


A tutaj na żabkowym dywanie, czyli Natowej okruszkolandii

Pałaszownik chrupkowy z ciocią kochaną Martynką. Ciocia jest super, bo jest prawie w tym samym wieku
 ;-P
Prawie robi wielką różnicę, ale Nacio jeszcze tego nie kuma :-)


Cioci Asi dziękujemy za wypożyczenie huśtawki. Jak już nic nie pomoże, to tylko Ona pomoże ;-)

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Kochane mamy, mamusiowanie wychwalamy!!! - FINAŁ


Jeju, jak cudownie wyszła nam ta akcja . . . Śmiem twierdzić, że SAMOPOMOC BABSKA kwitnie;-)A kolejne akcje wychodzą coraz lepiej ;-D

Jestem Wami Kochane Mamusie zachwycona! Jesteście fantastycznymi babkami! Pisałyście o macierzyństwie w tak przejmujący, szczery i wzruszający sposób, że co najmniej kilka razy solidna łza popłynęła po mym zacnym poliku, a i do tego ogilałam się siarczyście. Każdy, powtarzam każdy wpis, miał w sobie coś wyjątkowego.

Życzyłabym sobie, aby ta moja akcja chociaż jednej kobietce, która się waha, czy zajść w ciążę i zostać mamą, pomogła podjąć słuszną decyzję. Bo jak widać chórem tutaj potwierdzamy i ręcami i nogami popieramy, że nie ma w życiu kobiety nic cudowniejszego niż posiadanie dzieciątka . . .

Sama obawiałam się tej decyzji, a teraz pukam się w czoło i żałuję tylko, że wcześniej się nie zdecydowaliśmy . . .Bo to życie bez Natasia naszego, to marnotrawstwo było straszne.

Ale wróćmy do tematu. Teraz powiem kilka wyciuchranych zdań, które zwykle powtarza się przed ogłoszeniem werdyktu. Są wyciuchrane, ale strasznie szczere. Na prawdę wybór był strasznie trudny. Z chęcią obdarowałabym nagrodami Was wszystkie, ale. . . Nie da się ze względów czysto materialnych.

Zdecydowałam zatem, że po prostu wybiorę dwie autorki tekstów, które najbardziej zapadły mi w pamięci . . .
I tak też ogłaszam, że wygrały:

Agata, autorka bloga http://thelifeofusualwoman.blogspot.com/
oraz
Dorota - mama Dawidka

Ale zaraz, zaraz na tym nie koniec. Nagrody od firmy Lovela mamy dwie, ale postanowiłam dorzucić też coś od siebie dla jeszcze dwóch Mam, bo nie mogłabym sobie darować, gdybym je ominęła. I tak oto moje osobiste wyróżnienie oraz drobnostkę-niespodzinkę otrzymają również:
Evelio, autorka bloga http://evelio-ciezarowka.blogspot.com
oraz
Monika, mama Michałka.

Wszystkie cztery mamy proszę o podanie adresów, w celu przesłania nagród ;-D

I tutaj oczywiście przypominam, że sponsorem tego konkursu była przemiła firma Lovela ;-D



Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję i ściskam cieplutko . . .

czwartek, 15 grudnia 2011

Biała Tablica Syna mego. . .

Nataszek śpi od dwóch godzin.
Biorę z szafy piżamę i idę do łazienki. Staję przed lustrem. Widzę rozczochraną dziewczynę z bałaganiarskim supłem związanym niedbale na czubku głowy. Makijaż ma się ku końcowi.

Przecieram dłońmi twarz, jakby w nadziei, że dzięki temu zniknie z niej zmęczenie.
Wyjmuję z uszu kolczyki. Zdejmuję zaplamiony od marchewki tiszert. Coś zaswędziało na szyi. Drapię. Pod paznokciami czuję suche "coś". Aaaa to kaszkowy całus od Natasza.
Zdejmuję dresiaki. Nie cierpię ich, ale są niezawodne do wygibasów z bobasem.

Wchodzę po prysznic. Woda leje się gorącym strumieniem. Uwielbiam ten moment.

Przebrana w piżamę, z wykremowanym twarzem sprawdzam jeszcze maila. Takie wieczorne zboczenie po-koncernowe.

Idę spać. Wchodzę do sypialni, a tam On. Na środku wielkiego łóżka śpi mały chłopczyk z rozdziawonymi mięsistymi ustkami. Nynol przyklejony pod brodą.
Zbieram stertę "zabezpieczeń" z brzegu łóżka. Delikatnie wsuwam się pod kołdrę. Kładę się na boku.
Patrzę na tą malusią buziunię. Przybliżam do niej ucho. Jest. Słychać delikatny dziecięcy oddech. Bardzo spokojny. Głaszczę mięciutkie włoski. Dotykam malusich paluszków. Całuję rączkę. No, teraz mogę zasnąć.

Układam się wygodnie. Zamykam oczy. Myśli krążą energicznie po głowie: jutro trzeba pojechać po prezenty, aaaa i choinkę już trzeba by było, kurcze miałam tą kurtkę do pralni zawieźć cholerną, a bigos ugotuję w piątek przed Wigilią, tylko co ubiorę w tym roku, cholera nie mam nic takiego wyjściowego, hmmm może ta biała koszula . . .

Po piętnastu minutach następuje spokój. Przez zmęczony umysł wolno przepływają obrazy.
Przypominam sobie Nataszka z dzisiaj: jaki on już mądry jest, i tak wspina się już na tych kolankach swoich malutkich; ale złośnik też straszny, kiedy on się odzwyczai w końcu od tych komórek, jeszcze trochę i w ogóle nic przez słuchawkę nie będę słyszeć; a nie daj mu, to Ryk! Ale śmiesznie karmił mnie tymi chrupkami cwaniaczek! Tylko musimy zaprzestać z Tatą Maciusiem tych "głośnych dyskusji", kiedy jest przy nas, tak nie może być! Dziecię się nam znerwicuje . . .

I wtedy oblewa mnie zimny pot. A do tego nagle uderza przerażająca myśl:
Jeny!
Święty Boże!
To już! To już się dzieje!
Biała tablica naszego Synka zaczęła się zapisywać. My ją zapisujemy! Cholera, już?! I co teraz?!
Chyba trzeba jakieś podręczniki poczytać!
Koniecznie!
Tak jutro poczytam o tym wychowywaniu.
Jutro . . .

I matka zasnęła snem kamiennym.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Miszyn imposible czyli walka łychą o brzucha napełnienie

No nie wiem. No nie wiem, więc może Wy mi powiedzcie. Czy to już tak jest? Czy to dzieciaki dziewięciomiesięczniaki już tak mają? Że nie potrafią tak jakoś w spokoju. W skupieniu takim, posiłki przyjmować? Czy to zawsze musi się kończyć wszechobecną na otoczeniu kachą?

Od pewnego czasu jedzenie stało się dla Natosława mego zajęciem iście przenudnym. Męką straszliwą. Co z resztą ostentacyjnie okazuje. Jak? Ano tak, że:

1. Narzeka - jęczy znaczy wielce, głośno i jednostajnie.
2. Nocha naciera piąstkami prychając do tego.
3. I dalej idąc, rozmazuje tymże nacieraniem kachę tudzież zupę, z brody w kierunku nosa, dalej oczu ( i tu już zaczyna się krzyk - nie mój bynajmniej ) oraz czoła, aby na włosach zakończyć.

Matka slalomem z łyżeczką usiłuje pomiędzy ruchliwymi łapskami Syna zdążyć do paszczy, którą tenże otwiera bez problemu, na lądowanie papki czekając. Je zatem chętnie. Tyle, że z akrobacjami.

Coraz częściej matka "pomiędzy" jednak nie zdąża i wówczas łychy zawartość na kolanach maminych, twarzy, a w najlepszym wypadku biuście ląduje. Czasem także na dziecięciu. Ale rzadko (cwaniaczek).


No i zawsze trzeba mieć jeszcze czym zagryźć. Czasem paluchami. Częściej maminym telefonem kom . Ostatnio - tym co pod ręką, żeby tylko zajął się czymś rumburak jeden i bezboleśnie pokarm pochłąnął. "To, co pod ręką" to na przykład druga łyżeczka, skarpetka z owcą, a ostatnio hitem sezonu jest  - uwaga - aspirator do nosa (odgilony ofkors) ;-)

Zabawne? Ha, jasne, że tak! Czasem nawet  - w zależności od stężenia matczynych hormonów - pośmiać się można. Jednak coraz częściej Matka wygibasami owymi Syna swego zmęczona się robi, a cenne pokłady jej cierpliwości mają się na wykończeniu. Nie mówiąc już o stratach w odzieży. Maminej tudzież dziecinej...
No i te ciągłe maseczki - wbrew swojej woli. Owsianka Bio na policzku, marchewa z pyrami i mięchem na ramieniu, jogurt na plecach. Ile można - pytam. No ile?

PS. Aaaaa i jeszcze jedno - wygląda na to, że idą. Idą i to w parze. I niedaleko są.
Zębiska. Dwa! Już widać nawet trochę. Prawie ;-)


Przypominam;-) KLIK !

piątek, 9 grudnia 2011

KOCHANE MAMY, MAMUSIOWANIE WYCHWALAMY!!!


Nieniejszym z wielką przyjemnością ogłaszam moją kolejną akcję - konkurs z cyklu Samopomoc babska.
Serdecznie zapraszam wszystkie mamusie do wzięcia udziału w tej, jak sądzę,  zabawie.

Zasady są bardzo proste:
1. Napisz krótki tekst, może być na kształt eseju na temat: Czym jest dla Ciebie Twoje mamusiowanie. 
Napiszcie kochane co w macierzyństwie podoba Wam się najbardziej? Jakie wiąże się z tym najcudowniejsze wspomnienie? Co w swoich dzieciaczkach uwielbiacie? Co jest w tej więzi magicznego?Co Was rozłożyło na łopatki?
Temat - rzeka.

2. Tekst ten zamieśćcie w komentarzu pod tym postem, lub u siebie na blogu w osobnym poście, poświęconym temu tematowi (wówczas koniecznie dajcie znać o tym w komentarzu). Miło będzie, jeśli pojawią się zdjęcia, ukazujące Was z dzieciaczkami.

3. Powyższy symbol akcji umieśćcie u siebie i podlinkujcie do tego posta.

4. 18 grudnia wybiorę 2 autorki najbardziej kreatywnych i ujmujących tekstów osobiście.


Na koniec z przyjemnością ogłaszam, że tym razem mój konkurs ma wsparcie z zewnątrz;-)
Mianowicie patronem akcji i sponsorem nagród jest marka LOVELA.
Tak, tak mnie również udało się namówić tej diabelskiej firmie ;-)
Mimo moich usilnych starań, nie udało się zniechęcić przebiegłej i bardzo sympatycznej Leny-przedstawicielki firmy.
Leno pozdrawiam;-D


Oto zatem nagroda (2 takie zestawy, po jednym na każdej zwyciężczyni)


Dla formalności oto http://www.magazyn.heureka.serwery.pl/fb/Regulamin%20konkursu%20na%20blogu%20dla%20Lovela_MM.pdf  przygotowany przez firmę regulamin konkursu.

Zapraszam Was jeszcze do Ciekawego programu tejże firmy, który jest mniej marketingowy, niż by się wydawało


Czekam ze zniecierpliwieniem na Wasze opowieści moje kochane mamuśki;-D




wtorek, 6 grudnia 2011

Chłopczyk obdarowany ;-)

No i przyszedł.
Jasne, że przyszedł!
No bo jak mógł nie przyjść do najgrzeczniejszego, najcudowniejszego i najpiękniejszego małego chłopczyka na świecie?!

I tak oto dokumentuję nasze dzisiejsze mikołajkowych prezentów odpakowywanie ;-)


Mama pokazała, że Był i Przyniósł...


Nato zajrzał i zaakceptował...


Począł obadowywać ;-)




Po czym stwierdził, że odnalazł coś znacznie ciekawszego. . .



 i smaczniejszego. . .


A potem odnalazł drugie cudeńko. . .
Bo Natoś uwielbia też rwać. . .
Na drobne kawałeczki. . .


Które to uwielbienie widać na załączonym obrazku ;-D


Dokumentuję również nasze kolejne, matkę i ojca totanie rozbrajające, osiągnięcie. . .
Tak oto ogłaszam, że Nato macha.
Na pożegnanie macha.
 "Pa, pa" robi niczym fachura prawdziwy normalnie ;-D
A matkę duma rozpiera. . .

czwartek, 1 grudnia 2011

By znów móc pogłaskać swój zaokrąglony brzuch ...

Hmmmmm.................
Chyba zacznę po prostu od długiego ehhhhhhhhhhhhhhhhhhh................

Dzisiaj minął rok, odkąd prowadzę swojego bloga. Nigdy do tej pory nie czytałam wpisów wstecz. Nie mogłam.
Nie miałam odwagi. Dlaczego?
Z bardzo prostego powodu. Z tego samego, z jakiego nie oglądam zdjęć ciążowych i staram się nie oglądać zdjęć Natusia zaraz po urodzeniu.

Ze strachu. Tak, ze strachu, że coś we mnie pęknie. Serce chyba. Z tęsknoty.
Dziwne?
I w tym momencie, chyba przyda się mała weryfikacja.
Jeśli czujesz, że wiesz co chcę dalej powiedzieć i nie budzi to w Tobie sprzeciwu, zapraszam do dalszej lektury.
Jeśli nie - zapraszam do zaprzestania, żebyś nie wzięła mnie za wariatkę obłąkaną jedną ;-D

Wracając do tematu. Chyba już czas przyznać się, przede wszystkim przed samą sobą, że OKROPNIE TĘSKNIĘ za tym cudownym czasem ciąży. Straszliwie brakuje mi mojego rozwijającego  się dzidziusia w brzuszku. Okres tych dziewięciu miesięcy był chyba najcudowniejszym czasem (zaraz po tym odkąd jest z nami Natulek oczywiście) w moim życiu. I żadne z towarzyszących mu smutków, boleści, niedogodności, powikłań, szpital nawet czy też strasznie ciężki  poród, nie są w stanie tego przekreślić czy zmienić.

Za ciążą i ruchami dzieciątka w brzuszku tęsknię praktycznie każdego dnia.
Z iskierką zazdrości zerkam, na ciążowe brzuszki kobiet na ulicy. Niezmiennie wyję na scenach porodów choćby w filmach.
 Hafija pisała ostatnio, że oto mija 9 miesięcy, odkąd jej maluszek jest po drugiej stronie brzuszka. A mnie czas ten skojarzył się nieco inaczej. Dla mnie to 9 miesięcy bez Natanka w brzuszku. Za 9 dni minie tyle samo czasu, co trwała moja ciąża. Strasznie to jakieś rozczulające dla mnie.
Bo praktycznie codziennie powracają do mnie urywki ciążowych wspomnień.

Tylko nie pomyślcie sobie, że macierzyństwo spadło dla mnie na dalszy plan. Nic bardziej mylnego. Zachwycam się mamowaniem permanentnie. Kocham mojego rozwijającego się Syneczka ponad wszystko i cieszę się, że dzieli ze mną każdy dzień. Że mogę go tulić w ramionach, całowań, głaskać, troszczyć się o niego i podziwiać go niczym największy cud świata...

Często jednak zadaje się ludziom pytanie - "Co jest Twoim największym marzeniem?". Nigdy, powtarzam - nigdy takowych nie miałam.
A teraz jest. Marzenie o sile gwiazdki z nieba.
Czysto egoistyczne.
Marzenie tylko dla mnie.
Marzenie, żeby  móc tak jeszcze raz. Tego doświadczyć. Poczuć tą rozpierającą radość.
Móc poczuć ten specyficzny ruch w łonie.
By znów móc pogłaskać swój zaokrąglony brzuch ...


PS. Hafija dziękuję Ci, że jako pierwsza miałaś ochotę "mnie poczytać" i wytrwale zawsze zostawiałaś komentarze ;-D Często jako jedyna.

PS. Przeczytałam posty "sprzed" trzy. Na TYM poryczałam się, obsmarałam po uszy i czytania dalszego zaprzestałam. Przyjdzie kiedyś czas, kiedy przeczytam wszystko.Może, kiedy będę w drugiej ciąży. Kupię wcześniej kartonisko chusteczek. Bo cudowna pamiątka to moje bazgrolenie... Jak sądzę...

poniedziałek, 28 listopada 2011

Przetrwają najlepsi...

Nic tak nie weryfikuje miłości i jakości związku, jak posiadanie Dziecięcia.

Najpierw ciąża. A właściwie, to powinno być: "najpierw CIĄŻA". Weryfikacja wytrzymałości emocjonalnej ONEJ i nerwowej ONEGO; na owąż emocjonalność oraz emocjonalności na owąż nerwowość..

Potem poród. Weryfikacja JEJ wytrzymałości fizycznej tudzież krocznej, oraz ocznej-wzrokowej JEGO.

Pierwsze 3 miesiące życia potomka. Weryfikacja:


  • wytrzymałości nocnej ICH obojga
  • wytrzymałości cycowej tudzież łzowej JEJ
  • wytrzymałości na odrzucenie przez nią JEGO na rzecz bezzębnego
  • wytrzymałości usznej oraz mięśniowej tzw. lulającej ICH obojga
  • wytrzymałości na ograniczenia dietowe JEJ oraz na brak wyżywienia JEGO.
Pierwsze pół roku. Weryfikacja:

  • wytrzymałości na brak rozkoszy seksualnych (nie powiem kogo, żeby nie było, żem seksistka jest)
  • wytrzymałości na naciski, aby krocze swe (bądź co bądź niedawnoż sponiewierane i przewalcowane przez zacną głowiznę Synowca się wydostającego) przepychaniu poddać, ku przerażeniu swojemu.
  • wytrzymałości na przebywanie w czterech ścianach w towarzystwie jeno śliniącego się małego człowieka oraz owych ścian.
  • wytrzymałości na życie pozbawione wyzwań ambitnych, uciech towarzyskich,a w zamian wypełnione KUPAMI, ślinotokiem, pawikami , a także praniem, gotowaniem, sprzątaniem, prasowaniem itd itp..
  • wytrzymałości na stanie przy oknie i czekanie, aż przyjdzie ktokolwiek, aby gębę można otworzyć było w sposób inny niż klumkanie, brumkanie czy śpiewanie.
  • wytrzymałości na wysłuchiwanie codziennych sprawozdań z ilości kupek, jakości siuśków oraz pawików, rodzajów zjedzonych porcji papek tudzież reakcji mimicznych na nie.
I w końcu rok co najmniej trwająca weryfikacja:

  • czy da się wytrzymać z położoną na kark odpowiedzialnością za utrzymanie i przetrwanie swego stada zwanego rodziną.

oraz

  • czy da się i jak długo wytrzymać całkowitą zależność przetrwania swojej osoby oraz dziecięcia swego  od drugiej, jakże różnej od gatunku naszego własnego osoby.
Jak widać weryfikacja długa i mozolna. Największy chyba egzamin w życiu ich obojga. I nawet jeśli kolejne punkty zaliczą pozytywnie, to na kolejnych tak łatwo się wyłożyć.

Dlatego tak wielu polegnie. 
Część się pozabija po drodze.
Przetrwają jednak najlepsi. 
A wówczas już nic ich nie złamie.

                                                                     dedykuję mojemu mężowi Maciejowi ;-P


czwartek, 24 listopada 2011

Nikt mi tu w nosie grzebał nie będzie!

Czwarta nad ranem. Natosław znów się budzi z płaczem. Trzeci raz! Jeść. Nie nie chce. Ale co ja słyszę. Koza. To jest na bank koza. Albo stado całe. W nosie mego Synowca.

Matka zapala małą lampkę. Chwyta za respirator. Wciąga powietrze. Szuszuniu wrzask. A kozy wyłażą i wyłażą. Wynocha z jednej dziurki! Wynocha z drugiej dziurki!
Na koniec ogarek z watki i sól fizjologiczna. Nato walczy. Jak nigdy. I wrzeszczy.

Matka operację "Wypędzenie kóz" zakończyła z sukcesem. Przytula łkającego Syna, a ten bach Matkę w przytulającą rękę. I odpycha ze złością. Matka w czółko całuje, a Szusz powtarza cios. Dopiero mleko pozwala ułaskawić małego wojownika, który od dzisiaj nie da sobie w kaszę napluć. . .


PS. Swoją drogą dziwne to wielce, jak tak mały dzidziulek przecież jeszcze ma już silnie wytworzony instykt samozachowawczy. No bo skąd inąd mogą się takie zachowania brać?

wtorek, 22 listopada 2011

Kula hula troszkę strachula ;-) czyli sprawozdanie z prezentów



Kilka dni po opisanym przeze mnie wcześniej radyjka firmy Trefl, które możecie zobaczyć TUTAJ, kurier dostarczył nam drugą przesyłkę.

Mama była zachwycona i  pełna nadziei! (ze względu na cudowność pierwszego testowanego dzieła tejże firmy). Szuszek na początku też. Był zachwycony, że Mama podskakiwała, klaskała w ręce, tudzież krzyczała "Hura, hura" i ogólnie robiła z siebie małpiszona pierwszej klasy, chcąc cudowną aurę wokół prezentu nowego zrobić.

Aż do momentu uruchomienia machiny kulającej. Słysząc pierwsze dźwięki, Szuszu spoważniał. Kiedy zaczęła się błyskać - na buzi pojawiła się ryfka. A gdy hula zaczęła hulać, odzezwała się SYRENA Szuszowa. Wyglądało to mniej więcej tak:






 

Niestety tutaj muszę przeprosić naszego darczyńcę, ale Kula Hulaszcza po owym wydarzeniu, została chwilowo ukryta. Potem jednak staraliśmy się Szusza z kulą oswoić i efekt jest taki, że ze wszystkich zabawek Szuszowych KULA jest ulubioną i najwięcej czasu zajmującą (ku uciesze rodziców - z wiadomych względów).

Myślę, że reakcja pierwsza wynikła z usposobienia Synuśka mego, który po prostu wrażliwcem jest straszliwym.
Po terapii oswajającej Nataszek najbardziej zajęty jest zawsze skrobaniem światełek błyskających. No i prym wiedzie ruchoma biedrona!

Dodam, że zawsze obawiałam się tego typu zabawek ze względu na denerwujące odgłosy, w tym jednak przypadku pioseneczki i rymowanki są tak miłe i wpadające w ucho, że kiedy KULA "startuje", razem z Tatusiem Maciusiem po nosem podśpiewujemy z pamięci to, co i ona ;-D
Niedawno dopiero się na tym złapałam.

Myślę, że pochwała się jak najbardziej należy.
Po pierwsze super kontakt z przedstawicielką firmy (słowna, rzeczowa i niezwykle sympatyczna osóbka).
Po drugie kula samokulająca to, nie okłamujmy się, chwila przerwy dla cały dzień małpującej przed Synowcem mamy.
Po trzecie jest bardzo solidnie wykonana, przez co nawet po zrzuceniu z tacki fotelika do karmienia (ups! - Nato kocha zrzucać wszystko, nie patrząc na wartość zrzucanego;-D )  przeżyła i miewa się świetnie.

Firmie TREFL gratulujemy klasy i jakości.




poniedziałek, 21 listopada 2011

Matka ambicjonalnie niewyżyta. . .

Nosi mnie. Kurcze, dopóki ograniczał mnie brzuchol, a  potem noworodek przy piersi i obolałe ciało, to jakoś nie było tego tematu. Jednak im bardziej dochodzę do siebie, im bardziej wróciłam do sił, im bardziej synulek stał się samodzielnym, tym bardziej mnie nosi.

Nosi ambicjonalnie. Wiem, że wszystko leży w głowie, i mogłabym wymyślić sobie 2865 ambitnych rzeczy do robienia w zagrodzie domowo-dzieciowo-mężowej, ale taka już jestem "typka", że potrzebuję wyzwań prawdziwych. Ciężkich. Wysokiej poprzeczki. Żeby tak móc się wykazać, nagłowić, zmęczyć, cel określony osiągnąć i mieć to superaste uczucie - DAŁAM RADĘ, jestem Żyleta!Jak tylko mi się zachce, to mogę przenosić góry!
 A potem usłyszeć jedno słowo docenienia. . . To wystarczy. Jedno słowo.

A tymczasem w domu cudowna codzienność z moim rumburakiem przesłodziasznym. Każdy dzień pełen uśmiechu i szczęścia. Towarzystwo Szuszuniowe najcudowniejsze jest ze wszystkich. Jest nam razem naprawdę cudownie, przemilaśnie. Tulimy, całujemy, girkami buzię maminą ugniatamy. I zupełnie nie rozumiem autorów powiedzenia: "Jak już wejdziesz w te pieluchy, to . . ."Dla mnie te "pieluchy" to najcudowniejsze, czego w życiu doświadczyłam, a mamowanie daje mi tyle radości, jak nic innego, tylko że. . .

No właśnie  tylko, że  gdzieś tam we mnie jest jeszcze ta Żyleta. Niezależna, samowystarczalna, żądna wyzwań i rozwoju. Przez czas ciąży i wczesnego mamowania była uśpiona, ale teraz budzi się. . .I coraz ciężej ją zagłuszyć.
Bo ambicje ją zżerają. . .

czwartek, 17 listopada 2011

Mój mały ale sukces!

Tak oto, jak widać marzenia się spełniaja. A przynajmniej po części. . .
Od dawna bowiem marzę o pracy w redakcji. 
No może praca to jeszcze nie jest, redakcja też nieco inna, niż ta z moich marzeń, ale nie mniej jednak towarzystwo przednie, a i zaszczyt w tematyce TAKIEJ się zaprezentować wielki.

Ale do sedna. A sendo jest krótkie, JESTEŚMY Z NATASIEM W CZASOPIŚMIE! ! !
Dzisiaj mamcia ma gazetkę tę oto nam zakupiła ;-D



Okularów zapomniała, więc poprosiła mnie o przeczytanie na głos. Przeczytałam, a jakże. Raz już chyba 15-ty. Ale tym razem oblazła mnie gęsia skórka ze wzruszenia . . .


 Potem przyszedł Tatuś Maciuś. Przeczytał z dumą, a kochane oczy jego zaszkliły się. . .
Chyba opisane wspomnienie, nie tylko we mnie jest nadal tak bardzo świeże. . .;-D 

PS. Natalko dziękuję Ci za ten zaszczyt ;-D

środa, 16 listopada 2011

Szuszu rządzi ! ! !


Budzi się z uśmiechem i  Matkę swą za włosy targa w ramach pobudki, co jeszcze większej radochy mu dostarcza. Ewentualnie za rzęsy ciągnie i skrobie, co by Matka oka uchyliła . . .


          A potem już tylko zaciesza . . .    
        

I raduje sie jeszcze ;-D


 A potem otwiera, odsuwa, rozsuwa i grzebie . . .

                                                                 
    Obślinia i pałaszuje


Uwodzi matkę swą wzrokiem . . .


I wspina się. . .



 I kombinuje . . .


A pomysłów ma wiele . . .



                 Za wiele . . . Jak na matczyne słabe serce . . .


A potem jeszcze pobrumka i piśnie radośnie . . .


                                     
  Zupełnie jak typowy facet skarpety swe powyciąga niedbale. . .
Bransoletkę maminą cmoknie. . .


      I tak oto dzień pod rządami Szusza mija cudowny . . .
A Matka codziennie za włosy o poranku targana, otwiera oczy i już czuje . . .
 Przypływ tej miłości ogromnej i szczęścia . . .
Że Go ma . . .
Że tak oto znów rozpoczyna kolejny, przeszczęśliwy dzień ze swoim ukochanym Synkiem. . .  
Że znów będzie mogła podziwiać jego wyczyny nowe i zachwycać się tymi akrobacjami, minami, odgłosami. . .
I być razem. . .
I tulić. . .
I girki śmierdziuszki całować. . .

 I na bank każda mama w dziecięciu swym zakochana wie doskonale, o co mi chodzi. . .